Walentynka dla teściowej
Walentynka dla teściowej brzmi trochę jak z pogranicza purnonsensu. Niczym biały kruk wywołuje zaciekawienie i niedowierzanie…
A jednak. Dostałam /elektroniczną/ Walentynkę od synowej. Jestem wzruszona, szczęśliwa, zawstydzona, bo nie pomyślałam, że mogę też w drugą stronę – podarować Walentynkę synowej.
1. Co prawda Walentynki to święto zakochanych, a synowa zakochana we mnie raczej nie jest, ale z tego co obserwuję od jakiegoś czasu zwyczaj rozprzestrzenił się na inne formy okazywania miłości. Co z miłością rodzicielską, do dziadków, przyjaciół, zięciów, synowych? Niektórzy mają swoje specjalne święta w kalendarzu, lecz czy to coś złego aby przy możliwej okazji pokazać komuś, że się go kocha, lubi, szanuje, myśli o nim ciepło? Chyba właśnie stąd moja Walentynka. Mam podstawy by sądzić, że moja synowa myśli o mnie ciepło i przy nadarzającej się okazji nie waha się, by mi to okazać. Ja też przecież myślę o niej ciepło…
2. Ten wpis to pretekst do tego, by zachęcić Was do szukania pretekstu by okazać komuś uczucia. Jasna sprawa, że jeśli wyślę Walentynkę szefowi, może to opacznie ją zrozumieć, ale jeśli dostanie ją moja serdeczna przyjaciółka to zrozumie co przez nią chcę jej przekazać. Są przecież różne rodzaje miłości.
3. „Walentynka dla teściowej to jak flaszka dla niepijącego alkoholika”
– ten tekst mnie rozwalił i wciąż nie mogę zrozumieć jego istoty. Czy chodzi o to, że zachłysnę się tą miłością i będę chciała więcej? Czy to pokusa, której trzeba się oprzeć, żeby „nie zawalić” wyrzeczeń i starań? Czy może forma prowokacji, niczym krzykliwy tytuł nudnego wpisu na Pudelku? – Nie wiem do końca, ale intuicyjnie nie zgadzam się z nim i wracam do pkt 2.
I idę do sklepu, aby na niedzielnym obiadku ustawić „Dzieciakom” po sernikowym serduszku na deser. Zrozumieją…
🙂